sobota, 12 grudnia 2009

kasztan czyli znalazłem przypadkiem

Kiedy myję kasztany, ich średnica opiera się przed okultyzmem anomalii powstającej w ich anorektycznych ciałach.
Gdzie te czasy gdy płyn do mycia kasztanów kosztował kilka kopiejek.
Tymczasem nieznośność niezależności uwydatnia ewidencję. Cisza rozbrzmiewa w topoli i na niej opiera się żywność. Pasieka kpi z zimy i przesypia ją w swojej nierozerwalnej komunie egzystencjonalizmu totalitarnego - wraz z nadejściem andruta zmienia sie jej postrzeganie i organoleptyczność wizytacji.
Jeszcze nie czas na konkrety i zabliźnienie ran odbytu po jego perforacji?
Jeszcze nie czas na wystrzał w kosmos i zaludnienie wszystkich najbliższych planet.
Jeszcze nie czas na wyodrębnienie artykulacji i stagnacji prokreacji.

a gdzieś tam jestem....

Brak komentarzy: