sobota, 5 lutego 2011

...

6.35 budzik. Te same czynności mające ostatecznie doprowadzić do wyjścia z domu.

7.18 krótki spacer z psem. Pies sika w tych samych miejscach, obwąchuje te same/nowe kupy. To samo auto czeka na kogoś kto codziennie tak samo się spóźnia.

7.36 Ci sami ludzie na przystanku, ten sam autobus (spóźnienie się na niego jest naprawdę wielkim urozmaiceniem).

8.00 te same czynności wykonywane do 16. Ci sami pojebani, irytujący, śmierdzący współpracownicy. Ten sam skurwysyn szef. Ci sami tak samo pojebani klienci.

16.00 take a breath. Parę sekund wolności, które przeradza się w bezsensowne oczekiwanie na autobus.

17.00 spacer z psem, obiad i inne czynności, które doporowadzają do tego, że zasypiam.

23.00/24.00-6.35 wolność.

Dlaczego tak bardzo przeraża mnie to, że ludzie dążą do stabilizacji zawodowej, uznając ją jako jedyny pewnik, coś co ma im zapewnić spokój, coś co jest jedynym słusznym wyjściem? A jeszcze bardziej przeraża mnie to, że dla mnie to też było coś co miało mi zapewnić spokój. A teraz się duszę. W każdym możliwym scenariuszu zaczynającym się od 6.35 do 23.00/24.00 się duszę. Parę sekund dziennie nie wystarcza. Sen nie wystarcza. Weekend nie istnieje, a do świąt daleko. Jestem tak bardzo zmęczona brakiem tlenu, przejrzystego powietrza i klarownego widoku, że już nie mam pewności czy jeszcze żyję.

Wszystko jest tak daleko. I gdyby mieć tylko taki wielki młot, którym możnaby rozpierdolić to wszystko byłoby fajnie. Ale nie można. Trzeba sobie pozwolić na te parę sekund wolności w ciągu dnia. Tyle musi wystarczyć.


I need a new world.


And freedom.


1 komentarz:

mrw pisze...

come to the dark side...