piątek, 14 maja 2010

malinowy chruśniak

Czarownica usiadła w samym środku polany, otoczona sięgającymi do połowy łydki trawami, ziołami, chwastami i polnymi makami. Było upalnie. Brzęczące niemiłosiernie muchy przysiadały na jej spoconej twarzy, mrówki wściekle gryzły łydki, a duszno - ostry zapach nagrzanych słońcem roślin drażnił nozdrza i wprawiał jej umysł w stan łagodnego transu. Nie było to trudne, zwłaszcza po ostatnich przeżyciach.
Przeszło dwanaście godzin minęło odkąd opuściła Afeed, nieustannie idąc na północ w stronę mniej ucywilizowanych wiosek. To co tam zobaczyła, a raczej to co tam było jej dane doświadczyć, powoli zmieniało jej mózg w lepką papkę. Nic nie było już dla niej pewne, a co gorsza cała wiedza, jaką przekazała jej prababka zdawała się popadać w niepamięć. To co jej zostało to mały korzeń mandragory mający chronić ją przed nieuniknionym i parę zaklęć, których formuły zdołała jeszcze zapisać zanim Władcy Blasku nie rozłupali na pół czaszek jej towarzyszy. Zaklęć, które zdawały jej się teraz zupełnie do niczego nie przydatne choć całe swoje życie poświęciła na to by się nauczyć nimi sprawnie, szybko i skutecznie posługiwać.
Kiedy przyszła na świat, przeszło 23 lata temu, wszyscy z wioski zgodnie stwierdzili, że jest urodzona w czepku. Nie tylko jej matka - biedna chłopka o nieprzeciętnej urodzie i szmaragdowych oczach, która oczarowała najzamożniejszego i najtroskliwszego kupca w mieście - miała szczęście wychodząc bogato za mąż, ale i ona rodząc się z krwi najbardziej przebiegłych, najsilniejszych i wrażliwych na magię kobiet w rodzie ojca. To po nich odziedziczyła zdolność wyczuwania energii kamieni i roślin oraz pogardę wobec większości ludzi. Będąc małą dziewczynką za nic miała zachęty babek i prababek do poszerzania swoich umiejętności i karcenie przez matkę za zbytnie spędzanie czasu na błogim i nic nie wnoszącym w życie lenistwie. Miała zbyt wybujałą wyobraźnię, by grzecznie usiedzieć na miejscu przebierając i susząc zioła. Mówiła, iż chce iść tam skąd wiał niespokojny wschodni wiatr, ale każdy zdawał się ani jej nie słuchać ani nie zwracać zbytniej na nią uwagi. Do dnia, w którym opuściła rodzinną wioskę i wyjechała do Afeed by tam trafić w czarną otchłań i opiumowe sny na zapleczu karczmy pod Złotym Kogutem.
c.d.m.n.

1 komentarz:

wujek pisze...

w końcu się doczekałem na post w twoim stylu. Miło (i czekam na dalszy ciąg)