czwartek, 27 maja 2010

Afeed było tak samo niewielkim i tak samo brudnym miasteczkiem jak wszystkie inne miasteczka w państwie Zenh w czasach średniowiecza. W jego skład wchodził targ z przeróżnymi straganami oferującymi wyroby własne jak i rzemieślników z Lokland, kamienne domki i drewniane chaty, kuźnia, garbarnia, tartak, pracownia garncarska i ciągnące się na kilkaset metrów miejskie stajnie. Centralnym zaś miejscem Afeed był niewielki burdel i karczma. To do niej, jako pierwszej, udała się Hana tuż po przybyciu do miasteczka. Już po otwarciu drzwi uderzył ją smród przepoconych ciał mieszczan, kwaśny odór strawionego alkoholu przeżerający się wzajemnie z ostrym zapachem wapna, którym wybielono ściany budynku od środka. Karczma była ciemna, oświetlona jedynie woskowymi świecami porozkładanymi na stołach i drewnianej podłodze. Niewielkie okna zakryte bydlęcą błoną żołądkową były tak osmolone od sadzy, że ciężko je było w ogóle zauważyć. Usiadła przy najczystszym stoliku najbliżej wyjścia. Jej współbiesiadnikami była rozczochrana młoda dziewczyna o szmaragdowych oczach i wiejski grajek pijany jak świnia. Wcale nie miała ochoty zostawać w tym miejscu ale głód i niemiłosierny ból głowy był już nie do wytrzymania. Na dworze na domiar złego od dobrych paru godzin szalała okropna nawałnica i wiał lodowaty wiatr nie zapowiadający niczego dobrego. Uśmiechnęła się mile do demonicznie pięknej i tak samo niemiłej kelnerki i poprosiła o michę kartofli z okrasą i zsiadłym mlekiem. Zjadła w pośpiechu prawie dławiąc się kawałkami słoniny i kiedy łyżka skrobnęła o drewniane dno talerza uświadomiła sobie że nie ma dokąd pójść. Rozglądnęła się więc niespokojnie po sali szukając jakiś dobrotliwej twarzyczki chętnej do udzielenia jej pomocy, ale znalazła tylko lubieżne spojrzenia skupiające się na jej obfitym i kształtnym biuście. Właściciel jednego z nich podszedł do niej i rzucił przed nią na stół zakrwawioną biała chustę i kilka złotych monet.
Odezwał się po chwili swoim męskim i chropowatym głosem:
- Ulecz go.
- Ale kogo? Ja nie jestem... - wyjąkała Hana. Ale mężczyzny już nie było.
- Mieszka niedaleko karczmy. Jego syn jest ciężko chory. Nikt nie potrafi mu pomóc - rzekła dziewczyna o szmaragdowych oczach.
Hana spojrzała w osłupieniu na nią nie wiedząc za bardzo jak odnaleźć się w zaistniałej sytuacji.
- Jestem Marin. Możemy być przyjaciółkami jeśli chcesz.
- Hana - odbąknęła Hana.
- Zostaniesz u mnie na noc. Chodź. Lepiej nie być tu samemu gdy się ściemni. Mieszkam tuż pod lasem.
Poszły. Tego dnia Hana jeszcze nie wiedziała, że ta decyzja zaważy na całym jej przyszłym życiu i że pewnego dnia o pewnej godzinie będzie jej żałowac. Drogę do domu Marin dziewczyny spędziły w ciszy, przerywanej jedynie potężnymi grzmotami i chlupotaniem błota.
c.d.m.n.

3 komentarze:

emerwu pisze...

ciąg dalszy powinien zdecydowanie nastąpić bo kroi się chyba najlepsze twoje opowiadanie jakie czytałem
Niewielkie okna zakryte bydlęcą błoną żołądkową - genialne

cainte pisze...

mrw mi podkradł myśli. Będę Cię bardzo namawiał do kontynuacji, bo wciąga strasznie i może z tego wyjść naprawdę świetny cykl.

Anonimowy pisze...

no spoko. na razie mi się dobrze pisze, ale nie wiem co z tego będzie.