środa, 9 czerwca 2010

Kiedy wreszcie dotarły do chaty Marin, Hana była już tak przemoknięta i zmęczona, że nie zrobiły na niej wielkiego wrażnia małe ususzone główki małp powtykane na grube pale stojące dookoła domu. Chałupa była niewielka, drewniana, budowana na zrąb. Otaczał ją gęsty ciemny las i dziko rosnące malwy. 

- To tu. Wejdź do środka. - zaprosiła dziewczynę Marin lekko uchylając jednocześnie drzwi.

W środku panował półmrok. W jedynym oświetlonym kącie siedziała przygarbiona kobiecina platąca wianki z ziół i leśnych kwiatów, którymi zamierzała przyozdobić izbę na urodziny córki.

- Dobry wieczór matko - rzekła dziewczyna. 

- Kim jest ta młoda dama z Tobą? - zaciekawiła się kobieta. 

- To Hana. Poznałam ją pod Złotym Kogutem. Może zostać u nas na noc?

- Oczywiście. Podejdź no tu młoda damo - zwróciła się matka do Hany.

Hana podeszła niepewnym krokiem do nieznajomej i gdy tylko znalazła się na wyciągnięcie ręki, kobieta chwyciła mocno jej dłoń swoją kościstą ręką i wyszeptała coś niezrozumiale w nieznanym dziewczynie języku. Innego dnia, w innej sytuacji Hana zapewne uciekłaby stamtąd ale tego wieczoru jej umysł owładnięty był tylko jedyną myślą - chęci zmiany własnego życia.  Zmarznięta i obolała położyła się spać w wygodnym łóżku pod oknem i czystej, pachnącej lawendą pościeli. Rankiem, dzień poprzedni wydawał się tylko złym snem.

Obudziła się wcześnie. Matka cicho krzątająca się po kuchni ubijała masło i smażyła jajecznicę na niedzielne śniadanie.

- Już nie śpisz? - odezwała się do Hany, gdy ta podeszła do pieca by się ogrzać.

- Nie, nie mogę. 

- Usiądź. W takim razie zjemy razem śniadanie. Marin i tak pewnie wstanie dopiero koło południa.

- Mieszkacie tutaj same w środku lasu? Czym się zajmujecie?

- Tak, same. W ubiegłym roku zmarła moja matka, babcia Marin, która wraz z mężem wybudowała ten dom. Od tej pory zostałyśmy we dwie. Ojciec Marin nigdy z nami nie mieszkał. W zasadzie rzadko nas odwiedział. Jest kupcem w Ladorf. Poznaliśmy się tam na festynie letnim. Zakochaliśmy się w sobie i tak już zostało do momentu gdy nie dowiedziałam się, że noszę w sobie owoc naszej miłości. Wtedy wszystko się zmieniło. Miłość znikła, a i my przestaliśmy się widywać. Córkę wychowałam sama, a właściwie wychował ją las i gęsi. Hodujemy ich około setki. Tam za domem jest wielka polana gdzie żyją sobie na wpół dziko. Gdy przychodzi pora skubania pierza jest tu całkiem dużo roboty. A i ludzi kręci się pełno. Zjeżdżają się kupcy z Afeed skupujący pióra i gęsie jaja na handel w innych miastach. Nie żyjemy dostatnio, ale też nie mamy na co narzekać. Jedzenia nam nigdy nie zabrakło. A i na rozrywki jest. Chodź ja to rzadko stąd wychodzę, za to Marin... - matka zamyśliła się.

- Nie boicie się tak w środku lasu? - spytała Hana.

- A czego? Komu by się tu chciało zapuszczać. Droga daleka i kręta. Łatwo się zgubić. Nikt tu nie chodzi, tym bardziej nocą. Czego tu się bać?

Dalszą część śniadania spożyły w milczeniu. Tuż po nim kobieta oprowadziła Hanę po wielkim podwórku, gęsiarni i ogrodzie. Pokazała jej również wychodek, łaźnię z lodowatą wodą z leśnego strumyka i zbudowaną z desek saunę pachnącą żywicą, sosną i przebiśniegami. Słońce grzało coraz mocnej, a Hana czuła się coraz bezpiecznej w tej zapomnianej przez żywe dusze chacie. 

c.d.m.n.

1 komentarz:

mrw pisze...

dalej dalej dalej dalej