czwartek, 18 grudnia 2008

Zwyky czowiek.

Budzę się rano. Boli mnie głowa. Pewnie dlatego, że wczoraj za dużo wypaliłem. Powoli podnoszę się z łóżka. Okazuje się że, zaspałem do pracy. Idę do ubikacji, gdzie zastanawiam się czy zadzwonić kolejny raz i wziąć urlop na telefon. Po niosącym ulgę plusku decyduje się zadzwonić. Nie dostaje urlopu lecz naganę i mam jak najszybciej wstawić się w pracy. Myję tylko zęby, żeby nie śmierdzieć od rana próchnicą, szybko ubieram się i wychodzę.
Na przystanku kilkanaście osób czeka na autobus. Znowu nie dopcham się do wolnego miejsca.
Przyjeżdża autobus. Tłum pcha się do drzwi, tym bardziej że kierowca otwiera tylko te drzwi obok swojego stanowiska, ponieważ polecili mu sprawdzać bilety. Bez biletów nie wpuszcza tylko ostrzegawczo i po przyjacielsku przytrzaskuje drzwiami daną osobę trzy razy. W autobusie jest duszno. Czuć pot wielu ludzi. Zapach moczu i potu. Od niektórych jeszcze nikotyna i alkohol. Bukiet jest porażający.
Wysiadam. Z przystanku do pracy mam jeszcze jakieś pięć – siedem minut piechotą. Może zdążę jeszcze przejść na zielonym. Nie zdążam. Czekając na zielone zapalam papierosa. Ból głowy wraca. Ciągnie mnie na wymioty, ale palę dalej. Zapala się zielone. Idę szybko, choć i tak jestem już spóźniony ponad trzy godziny. Przed wejściem gaszę niedopałek.
W budynku wita mnie portier. Mówię mu że się śpieszę bo zaspałem. Pyta mnie czy mam budzik bo ciągle się spóźniam. Zdaje się że to był żart.
Wchodzę po schodach na piętro. Dyrekcja ma zastrzeżenia co do mojego ciągłego spóźniania się. Wysłuchuję reprymendy po czym udaję się do pokoju w którym pracuję.

Po pracy idę na autobus. Jestem zmęczony więc idę wolno paląc papierosa. Na przystanku nikogo nie ma. Myślę że będę mógł usiąść w autobusie. Autobus mam za 30 minut. Zapalam więc kolejnego papierosa celem zabicia czasu. Wypalam trzy papierosy. Przyjeżdża autobus. Jest kilka wolnych miejsc, więc mam wybór. Siadam przy oknie. Ulice pustoszeją.

Wysiadam z autobusu. Idę do sklepu osiedlowego, żeby kupić coś na śniadanie, obiad i kolację. Nic jeszcze nie jadłem. W sklepie są dwie osoby: ja i sprzedawczyni. Znamy się z widzenia. Kupuję zupki chińskie, bułkę, kawałek kiełbasy i biały ser. To będzie mój całodzienny posiłek.

W domu przygotowuję jedzenie. Włączam telewizor, niech ktoś coś do mnie powie. Siadam na kanapie i oglądając telewizję jem posiłek. Odkładam puste naczynia po posiłku prosto do zlewu. Nie lubię walających się naczyń po domu. Oglądam telewizję i palę. Po kilku godzinach palenia i oglądania zasypiam bezwładnie na kanapie.

Obudziłem się rano z bólem głowy. Pewnie dlatego, że wczoraj za dużo wypaliłem. Powoli podnoszę się z łóżka. Okazuje się że, zaspałem do pracy. Idę do ubikacji, gdzie zastanawiam się czy zadzwonić kolejny raz i wziąć urlop na telefon. Po niosącym ulgę plusku decyduje się zadzwonić. Dyrekcja krzyczy do słuchawki, że ktoś tu musi przecież siedzieć.
Zamawiam taksówkę. Mam trzy minuty żeby zejść na dół. Taksówki zbyt długo nie czekają, tylko kilka chwil dłużej niż autobusy. Ubieram się i zbiegam po schodach na dół. Taksówka jeszcze czeka.

Jadę taksówką. Kierowca prowadzi bardzo dobrze i szybko. Wymijamy wszystkich rowerzystów po drodze. Jest wesoło.

Wysiadam pod zakładem pracy. Nie zdążam zapalić. Wchodzę do budynku gdzie portier znów wita mnie żartem. Śmiejemy się razem. Zapowiada się wesoły dzień.

Na moim piętrze trwa kolacja wigilijna dla pracowników. Jest dwunasta piętnaście, kiedy wchodzę do sali wigilijnej. Wszyscy biją mi brawo, łącznie z dyrekcją. Jest wesoło, bo większość z pracowników jest już nieźle pijana. Ja nie piję bo biorę tabletki. Tyle że zapominam je brać. Wesoły dzień, wszyscy żartują i śmieją się. Na koniec dyrekcja składa nam życzenia świąteczne. Większość pracowników jest już po godzinach więc spokojnie w dobrych humorach rozchodzą się do domów. Zostaję ja i dyrekcja. Rozchodzimy się do swoich pomieszczeń. Po około trzech minutach do mojego pomieszczenia przychodzi dyrekcja i zwalnia mnie do domu. Po co mam tu niby siedzieć. Ubieram się i wychodzę.

Na przystanku nie ma nikogo, więc jest szansa że będzie jakieś wolne miejsce w autobusie. Przyjeżdża autobus. Są miejsca. Siadam przy oknie. Ludzie robią zakupy na mieście. Przygotowują się do świąt. Wysiadam i idę prosto do domu. Najadłem się na wigilii dla pracowników, więc szkoda przepuszczać pieniądze na jedzenie.

W domu robię sobie dwie herbaty, żeby nie wstawać niepotrzebnie od telewizora. Będę miał na później. Palę i piję i oglądam mój ukochany serial o mordercy, który morduje ludzi i zwierzęta. W dzisiejszym odcinku zamordował już troje ludzi i jednego psa. Dowiadujemy się też, że najbardziej lubi mordować czarne psy. Po kilku godzinach palenia i oglądania bezwładnie zasypiam na kanapie.

Budzę się rano. Boli mnie głowa. Pewnie dlatego, że wczoraj za dużo wypaliłem. Powoli podnoszę się z łóżka. Okazuje się że, zaspałem do pracy. Idę do ubikacji, gdzie zastanawiam się czy zadzwonić kolejny raz i wziąć urlop na telefon, tyle że nie mam urlopu, bo cały już dawno wykorzystałem jadąc na wycieczkę do Paryża. Szkoda, że nie widziałem Paryża, bo autobus zepsuł się koło Wrocławia i biuro turystyczne zwróciło nam połowę pieniędzy. Wyciągam śrubokręt i wydrapuję na ścianie kształt zbliżony do wieży Eiffla. Będę miał swój Paryż w domu. Dzwoni telefon. Nie odbieram, wiem że to morderca z tego serialu. Telefon dzwoni po raz drugi i trzeci. Po chwili ciszy ktoś dzwoni do drzwi. Podchodzę do drzwi. Z klatki schodowej słychać szczekanie psa.

4 komentarze:

phator pisze...

"Bez biletów nie wpuszcza tylko ostrzegawczo i po przyjacielsku przytrzaskuje drzwiami daną osobę trzy razy"
Rozbrajające i do tego ze szczyptą wisielczego humoru ala ola ma kota.
Ja już nie mam nóg i proszę o więcej kurwa jeszcze JESZCZEEEE!!!!

Znany recenzent Paoblo de la ginter
niżej podpisany wyżej wysrany obok już nic nie ma

aveda pisze...

Podobno zabawa Toporem, grozi odcięciem paluszków... Tobie nie grozi! (ale na wszelki wypadek policz, czy masz jeszcze dwadzieścia) :)
Ukłony i pozdrowienia ze świata Starych Pierdoł

Anonimowy pisze...

autobiograficzne z tym spóźnianiem się do pracy? skądś to znam. fajne.

Anonimowy pisze...

niech to pozostanie słodką tajemnicą autora