czwartek, 13 stycznia 2011

Anioł część druga

***
W ciemnym pomieszczeniu, którego ściany zdobiły obrzydliwe gobeliny z okresu socrealistycznego, czternastu podstarzałych mężczyzn siedziało w ciszy przy ciemnym mahoniowym stole. Wszyscy wpatrywali się w krępego, szpakowatego bruneta z wydatnym wąsem.
Brunet gwałtownie wstał, zapiął marynarkę i przeczesał dłonią włosy.
- Panowie, sprawy zaszły za daleko – powiedział donośnie ochrypłym głosem - Nasz przewodniczący został zamordowany. Musimy podjąć radykalne kroki w tej sprawie. To nie są żarty. Czeka nas wybór nowego lidera. Nie możemy tego tak po prostu zostawić, jak pisał Dostojewski – „Zbrodnia i kara” panowie, tak kara! Zbrodnia musi zostać ukarana!
Zapadła cisza.
Mężczyźni spoglądali po sobie, poprawiali krawaty, oblizywali skacowane usta pamiętające jeszcze pocałunki zdzir z pobliskiego burdelu. Niski grubas wycierał co chwila spocone czoło chusteczką do nosa. Zakaszlał nerwowo.
- Koledzy, proponuję więc wybrać na nowego przewodniczącego mojego przedmówcę Ryszarda Dąbrowskiego – czy ktoś z kolegów jest przeciw? Nie widzę, zatem ogłaszam kolegę Ryszarda Dąbrowskiego Nowym liderem i przewodniczącym naszego ugrupowania. Panie Krzysiu, pan poinformuje członków naszego klubu o wyborze, dobrze? Janek, zwołasz na jutro, na czternastą zebranie… . Dziękuję zatem i życzę miłego popołudnia kolegom… .
Usiadł i ciężko odsapnął.
Pozostali podchodzili do Dąbrowskiego z gratulacjami i uśmiechami, po czym powoli salka zaczęła pustoszeć. Po chwili został tylko Dąbrowski i mały, spocony grubasek.
- No Rysiu, gratuluję – jęknął grubas – chyba to niezłe uczucie stać się z dnia na dzień liderem najpopularniejszej partii w kraju, nie?
- Stefan, wiem że to twoja zasługa – odparł Dąbrowski – gdyby nie ty…
- Kurwa, Czesiek był moim kumplem, rozumiesz! Mam nadzieję że dotrzymasz słowa – charkotał wyraźnie poirytowany grubas. Teraz pocił się jeszcze bardziej.
- Oczywiście Stefek, oczywiście. Wiesz, że mam kontakty tu i ówdzie, zna się paru ludzi w tym kraju, nie przepuszczę tego skurwysynowi, nie podaruję.
- Ciekawe jak? Co? Przecież już go gliny mają!!! – ryknął Stefan – kurwa masz mi go przynieść w zębach ty szmatławcu rozumiesz? W zębach masz mi przynieść jego urwane jaja i chuj mnie to obchodzi jak to zrobisz… - mówił przez zaciśnięte zęby. Krople potu na jego twarzy ścigały się ze sobą, która pierwsza kapnie na podłogę, lub na marynarkę. Stefan wstał, spojrzał jeszcze na Dąbrowskiego i wyszedł głośno trzaskając drzwiami. Dąbrowski stał teraz sam w pustej sali i ocierał spocone czoło. Teraz również on zaczął się pocić. Wiedział, że musi dotrzymać obietnicy bo podzieli los Czesława.

Nadinspektor Wysocki nerwowo kręcił się po swoim gabinecie. Z własnej pensji kupił sobie miniaturkę karuzeli, więc kręcenie się w tak małym pomieszczeniu nie było wcale trudne ani uciążliwe. W napięciu czekał na telefon, który jak na złość milczał od samego rana. Wysocki co kilka minut kontrolnie podnosił słuchawkę sprawdzając czy aby aparat się nie zepsuł. Odpalił kolejnego klubowego i usiadł za biurkiem.
- Wyjątkowo dziś swędzą mnie jaja – powiedział na głos z wyraźnym rozbawieniem.
Jego dobry humor rozerwał na strzępy dzwonek telefonu.
- Wysocki, słucham. Taaa. Jasne, od razu go dawajcie do mnie. Kurwa Szczepański jaja se robisz? Jasne kurwa że w kajdankach!
- Przyjechał kolega, taaa – szepnął Wysocki i odpalił kolejnego papierosa.

Obstawa złożona z ośmiu policjantów, prowadziła mnie poprzez korytarze Głównej Komendy Policji w Warszawie. Wszyscy, bez wyjątku policjanci, których mijaliśmy na korytarzach z szacunkiem salutowali mi i kłaniali się. Zrozumiałem że oddają mi swoisty hołd.
Zatrzymaliśmy się pod obitymi skajem drzwiami.
- Żenada – pomyślałem kiedy wchodziliśmy do środka. Wysocki siedział na swojej malutkiej karuzeli i palił. Jego twarz nie wyrażała absolutnie niczego.
- Wysocki ja pierdolę! Ty dalej palisz to śmierdzące gówno! – parsknąłem śmiechem.
Wysocki zerwał się z karuzeli.
- Panowie, proszę zostawić nas samych – powiedział dostojnie rozkazującym tonem.
Jego głos zawsze mnie bawił, szczególnie kiedy mówił nim coś poważnego, czy ważnego jego wypowiedzi nabierały wręcz ironicznego charakteru.
- Siadaj Rafał – rzucił – proszę. Zapalisz? – Wysocki wyciągnął w moją stronę paczkę Klubowych.
- Zapaliłbym – odpowiedziałem – ale na pewno nie klubowego.
- To nie zapalisz nic – uśmiechnął się Wysocki – przejdźmy od razu do rzeczy Rafał, kto ci nadał tę robotę? Kto? Wiem, że to nie był twój pomysł, tak więc kto? Kto to kurwa wymyślił?
Cisza wypełniła gabinet. Wpatrywaliśmy się w siebie. Wysocki bardzo się postarzał odkąd go ostatni raz widziałem, z resztą ja się też postarzałem.
- A co tam u cie…
- Kurwa nie rób Se jaj Rafał!!! – krzyknął Wysocki – to nie są kurwa żarty! Zajebałeś premiera, rozumiesz kurwa? P R E M I E R A!!!
- Jak premiera to trzeba włożyć strój wieczorowy – przerwałem – a w jakim teatrze?
Wysocki patrzył na mnie i uśmiechał się od ucha do ucha. Teraz dopiero zauważyłem, że ma okropny kamień na zębach. Pewnie od tych zasranych klubowych i równie podłej kawy, którą chleje na okrągło.
- Rafał, słuchaj… szczerze to mnie to jebie, ja się nawet cieszę bo to były największe, rozumiesz dwie największe mendy w Polsce – powiedział spokojnie Wysocki – ale ja mam nad sobą ludzi rozumiesz? Mnie naciska prezydent, rozumiesz?
- Ha ha – roześmiałem się – naciska, mówisz?
- No powiedzmy że mnie bardzo prosił – powiedział rozbawiony Wysocki – powiedzmy. Rafał, kto ci nadał te zabójstwa? Ja to muszę wiedzieć – błagalnie jęknął.
- Wszystko ci powiem Franek, spokojnie, ale najpierw załatw mi jakiś dobry tytoń i bibułki, cholernie chce mi się palić, ale tego twojego ścierwa nie zapalę – powiedziałem z uśmiechem – acha, no i weź powiedz żeby mnie rozkuli, co?
- Sam cię rozkuję, czekaj – wyciągnął z szuflady biurka kluczyk, podszedł i rozpiął kajdanki. Słyszałem nawet jak moje ręce odetchnęły z ulgą po kilkugodzinnej torturze. Wysocki podniósł słuchawkę telefonu.
- Dyżurny, dajcie mi tu dwie kawy. A! I jakiś dobry tytoń skombinujcie i bibułki, tylko migiem!

- Migiem to nie będzie bo nie mam uprawnień na latanie samolotami, a co dopiero odrzutowcami – pomyślał dyżurny Głównej Komendy Policji kiedy włączał ekspres do kawy. Od trzech dni bolał go ząb i czuł, że dopada go grypa.

***

W celi aresztu śledczego przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie było brudno. Obdrapane ściany opowiadały sobie więzienne historie szepcząc kruszącą się lamperią. Śmierdziało uryną i kałem z domieszką stęchlizny i krochmalu. Wyciągnąłem z kieszeni zieloną kopertę Golden Virginii i skręciłem papierosa. Chwilę zwlekałem z jego odpaleniem, po czym głęboko zaciągnąłem się dymem. Teraz bukiet smrodu został dopełniony.
- Dobrze że Wysocki załatwił mi Virginię – powiedziałem na głos – jest co palić… .
Nie wiedziałem czy Wysocki zrozumiał o co chodzi w całej tej sprawie, czy w ogóle zrozumiał cokolwiek z tego co mu powiedziałem podczas naszej wielogodzinnej rozmowy, a raczej mojego przesłuchania. W każdym razie dawałem sobie 70% szans na powodzenie mojego misternie uknutego planu, planu w którym i Wysocki miał do odegrania dość ważną rolę. Kończył się kolejny dzień, a ja nie miałem pewności czy zdołam to wszystko zakończyć. Teraz to już nie zależało tylko ode mnie.

Dąbrowski nerwowo przerzucał kartki swojego oprawionego w skórę terminarza z odciśniętym orłem w koronie na okładce. Jego mieszkanie było tandetne i totalnie niegustowne. Dębowe meble z mosiężnymi uchwytami i okuciami, pozłacane ramki okropnie kiczowatych pejzaży, których pstra kolorystyka nijak się miała do reszty kolorów występujących we wnętrzach. Obite skajem fotele i krzesła, grawerowane szklaneczki i kieliszki, biblioteczka uformowana na niby antyczny styl i równie niby antyczne dzieła literackie stojące na jej półkach. Jedynym zapachem jaki w ogóle Dąbrowski znosił był zapach jego ukochanej naftaliny porozkładanej we wszystkich kątach jego ogromnego i ogromnie tandetnego mieszkania. Sam Dąbrowski pozował na niby antycznego lecz tak naprawdę sam również był obity skajem i przesiąkniętym naftaliną przydupasem małego, grubego i wiecznie przepoconego Stefana Starowicza. Zemsta jaką poprzysiągł kolegom z zarządu Partii Ludzi przerastała go i on dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Był przekonany o swojej bezradności, dlatego tak niecierpliwie przeszukiwał kartki swojego terminarza. Chciał w nich znaleźć wybawienie, wybawienie, które mogło go zaprowadzić jeszcze wyżej w politycznej hierarchii, mogło go doprowadzić na sam szczyt tej kupy gówna. Dąbrowski w końcu uśmiechnął się i odetchnął z ulgą. W końcu znalazł ten błogosławiony numer telefonu do błogosławionego człowieka.
- No to teraz Zimny będziesz sztywny – roześmiał się ze swojego dowcipu – teraz Smalec się tobą zajmie. Głośno zamknął terminarz i wystukał numer na klawiaturze swojego telefonu.

Tytoniowy dym wypełniał wnętrze mojej celi. Siedziałem na podłodze opierając się plecami o ruinę ściany. Tynk sypał się z niej przy każdym moim oddechu.
- Stanowczo za dużo palę – pomyślałem – ale co tu robić?
Szczęk klucza w zamku rozwiał moje mentalne dywagacje. Dyżurny przyniósł mi śniadanie – jeżeli w ogóle taki posiłek zasługiwał na miano śniadania. Razem z kubkiem letniej, parszywej herbaty dostałem dwie kromki chleba z masłem i pasztetową. Dyżurny rozejrzał się i rzucił na moją pryczę gazetę.
- Ja nie czy…
- Zamknij się i przeczytaj – przerwał mi dyżurny – masz przeczytać – syknął. Kiedy otwierałem płachtę jednego z najpopularniejszych dzienników, huk nagłówka z pierwszej strony zlał się z chrobotającym kluczem w zamku.
- Prezydent R.P. głównym podejrzanym w sprawie potrójnego morderstwa – przeczytałem na głos – kurwa udało się – szepnąłem – Wysocki się spisał. Zacząłem czytać, zagryzając lekturę kanapką z pasztetową.
„ Wczoraj w późnych godzinach wieczornych zatrzymany został do dyspozycji Prokuratury Prezydent Polskiej Rzeczypospolitej. Zarówno Komenda Główna Policji w Warszawie na czele z nadinspektorem Franciszkiem Wysockim jak i prokuratura odmawiają komentarza w tej sprawie. Możemy się tylko domyślać, że są dowody lub poszlaki na to, że Prezydent R.P. Adam Wieczorek jest zamieszany w popełnione przed kilkoma dniami morderstwa Czesława Pliszki – przewodniczącego i lidera Partii Ludzi, Premiera Daniela Rotta i jego kierowcy, pracownika Biura Ochrony Rządu, porucznika Krzysztofa Pełki. Przypominamy również, że policja zatrzymała bezpośredniego sprawcę Rafała Z. artystę malarza z Sosnowca. Powody morderstw nie są znane, jednak zaskakujące są reakcje zwykłych ludzi, którzy wyraźnie dzielą się na dwie grupy: pierwszą, większą grupę, popierającą zbrodniczy czyn Rafała Z. i drugą, mniejszą, złożoną ze słuchaczy Radia Maryja i skrajnie prawicowych odłamów Partii Ludzi, którzy domagają się ukamienowania Rafała Z. Od wczesnych godzin porannych ludność tłumnie zbiera się pod aresztem śledczym przy ul. Rakowieckiej w Warszawie, skandując hasła i żądając uwolnienia i uczynienia bohatera narodowego z zatrzymanego Rafała Z. Z kolei prawicowe bojówki Partii Ludzi, domagają się kary śmierci cytując biblijne: oko za oko. Z każdą godziną przybywa ludzi. Obawiamy się, że w każdej chwili mogą wybuchnąć zamieszki.
A jak państwo odnosicie się do tej sprawy? Czekamy na wasze opinie. Jeżeli jesteś za uwolnieniem wyślij sms pod numer 8835 w treści wpisując U1, jeżeli jesteś za karą śmierci wyślij sms pod nr 8835 w treści wpisując S2. Koszt sms’a 2.45zł + VAT. Wśród wszystkich głosujących rozlosujemy atrakcyjne nagrody”.
- No to teraz Franek wyciągaj mnie z paki, dawaj ochronę i status świadka koronnego – zatarłem z radości ręce, plan zaczął żyć własnym życiem, ja byłem już zbędny i mogłem znów zatopić się w zaciszu swojej bylejakości. Będę mógł w końcu nawet przeczesać całą kulę ziemską w poszukiwaniu mojej córki, stać mnie, w końcu mnie stać nawet i na to… .


Ciemne mieszkanie w suterenie już dawno zapomniało, że ktokolwiek mogłby je sprzątnąć, nie mówiąc już o malowaniu czy myciu okien lub podłogi. Zabite okna drżały za każdym razem, kiedy na pobliskiej ulicy przejeżdżał samochód. Panujący tu półmrok uzupełniał niewyobrażalny burdel, utkany przez lata rzucania po kątach odpadków, jedzenia, opakowań, petów, butelek, odchodów, wymiocin, brudnych i śmierdzących ubrań, połamanych mebli i wszystkiego tego czego nawet nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Pleśń i grzyby pączkowały w pełnej krasie w każdym zakamarku mieszkania. Każdy kto wszedłby tam po raz pierwszy nie wiedząc co znajduje się w tej oślizgłej od brudu norze na pewno by zwymiotował, a może nawet i zemdlał. Świeże powietrze bowiem skrzętnie omijało podwoje tego przybytku wielkim łukiem, a choć czasem i miewało samobójczy gest dostania się do środka tego przybytku, to wszystko kończyło się na muśnięciu zabitych gwoździami okien, których ni jak nie dało się już otworzyć. Każdy kto znał to mieszkanie i jego lokatora nie ważył się nawet przejść w pobliżu. Lokator który zamieszkiwał to lokum był monstrualnie skrzywionym psychicznie, dwumetrowym, otyłym potworem. Jego twarz, niegdyś zmiażdżona podczas wypadku w kopalni wykrzywiona była w poczwarnym grymasie. Łysa, niekształtna czaszka i olbrzymia żuchwa wysunięta nienaturalnie do przodu dopełniały obrazu bestii. Klaus Spyra bardziej znany jako Smalec siedział teraz na swoim tapczanie i uważnie kartkował wytłuszczony zeszyt. Kartki zeszytu wypełnione były kolażami modelek porno z doklejonymi głowami świętych i błogosławionych kobiet, które Smalec wycinał z kościelnych czasopism i parafialnych obrazków. Sapnął, kiedy żądza zaczęła wypełniać jego olbrzymi członek. Smalec rozsunął rozporek swoich spodni i sięgnął w głąb ręką. Wtedy rozległo się pukanie do drzwi. Smalec nic sobie z tego nie robił. Nie chciał przerywać tej chwili, którą celebrował z pietyzmem kilka razy dziennie. Jego nabrzmiały, ogromny, śmierdzący kutas mlaskał z rozkoszy, kiedy Klaus ściskał go swoją monstrualnie wielką dłonią. Pukanie jednak nie ustawało i powoli doprowadzało Klausa do szału.
- Klaus to ja, twój kuzyn, byliśmy umówieni – dobijał się głos zza drzwi – otwórz to ja Rysiek to znaczy Richard.
Smalec właśnie kończył swój obrządek i nie miał zamiaru ani otwierać, ani sobie przerywać, jego małe, świńskie oczka osnuwała mgła nadchodzącego orgazmu.
- Klaus otwórz, ta ja Richard – głos zza drzwi natrętnie wdzierał się pomiędzy Smalca a głowę świętej Barbary doklejoną do korpusu modelki z ogromnymi, obwisłymi piersiami. Smalec jęknął w spazmatycznym wytrysku spermy, która trysnęła prosto na nogawkę jego spodni.
- Klaus, mam dla ciebie robotę, to ja Richard.
- Zara, jerunie! Już leza! – ryknął Smalec wcierając dłonią spermę w nogawkę – Już leza ino se szczewiki łobleke! Podszedł do drzwi i przekręcił klucz.
- Szczynść Boże! Wlazuj Richard, wlazuj i siednij se kaj tam chcysz – powiedział Smalec ,podając na powitanie całą lepiącą się i śmierdzącą od spermy rękę, którą onanizował się jeszcze chwilę temu – ino mi kibla ze szczynami nie wylyj!

Brak komentarzy: