wtorek, 8 lipca 2008

Wojtek

Patrząc na niego, mogłoby się wydawać że przecież jest zupełnie normalny… . Tylko po co mu te kółka? – zastanawiał się Wojtek w letnią, zbyt duszną noc, na tyle za duszną, że ofiarował nawet 20 zł za duszę swojej zmarłej myszy.
- Ładnie i miło wyglądasz – powiedział Wojtek do niewielkiego pieska, którego nazwał na swoją cześć Wojtek.
Z tym pieskiem było o tyle wesoło co i smutno, gdyż piesek pozbawiony był sierści wskutek wypadku. Onegdaj bowiem, Wojtek przejechał Wojtka – psa – łyżworolkami, na których uwielbiał mknąć pod wiatr smagający jego mocno przerzedzoną czuprynę. Wojtek po prostu przeciął Wojtkowi drogę, wymuszając pierwszeństwo i wbiegając z nadmierną prędkością z podporządkowanej, kiedy ten zjeżdżał ze skrzyżowania. Nie pomogło ostre chamowanie, piesek wpadł pod kółeczka. Wojtek nie myśląc wiele jak to miał w swoim zwyczaju, pozbierał rozjechanego psa i szybko zabrał go do swojego domu, choć raczej był to dom jego mamy. Mama Wojtka była starzejącą się salamandrą, która utrzymywała się jak na swoje lata w całkiem niezłej formie. Była to ładna, blaszana forma do ciasta, w której to Wojtek zwykł moczyć nogi gdy tylko skończył obierać ogórki. Mama znała Wojtka jak nikt inny na świecie, znała wszystkie jego tajemne schowki w których ukrywał resztki niedojedzonych obiadów, przecierające się skarpety, miniaturowe peruczki maskujące kłopotliwie świecące kółko na czubku głowy. Tak, znała nawet tajemne przejście przez jezdnię, którym Wojtek przemieszczał się na drugą stronę ulicy. Tym bardziej zafrasowała się poczciwa matula, kiedy to jej ukochany Wojtuś przyniósł przejechanego psa. Niemniej jednak wierzyła, że Wojtek uratuje zwierzę, bo jak to wszyscy sąsiedzi mawiali – „ten Wojtek to wszystko umie naprawić” – no to przecież i tego psiaka musi poskładać do kupy… .
Tymczasem Wojtek nie próżnował, starą brzytwą z należytym pietyzmem pozbawiał psa sierści, paznokci, wąsów, rzęs, przy okazji wykastrował go jeszcze, żeby nie przepłacać u weterynarza – ach zaradny ten nasz Wojtuś, zaradny – mówiła kierowniczka pobliskiego
G.S-u – on to powinien być gdzieś kształcony, w jakiś szkołach, abo nawet i na inżyniera!
Tylko po co skoro Wojtek był inżynierem, ba , wszyscy inżynierowie świata mogli mu czyścić buty, albo i to nawet nie bardzo, bo Wojtek czyścił buty wyśmienicie. Wojtek umiał wszystko.
- Umiem wszystko – myślał Wojtek zszywając kolejne, pozbawione życia części przejechanego pieska.
- Uratuję go, naprawię, będzie jak nowy – nucił sobie pod nosem Wojtuś montując w zadzie psa elektryczny, energooszczędny silniczek napędzany jedną baterią AAA, która powinna wystarczyć na około pół roku z kawałkiem.
- Jeszcze tylko usztywnienie głowy i mechanizm napinający kończyny – westchnął Wojtek. Prawie świtało kiedy piesek został naprawiony. Poruszał się dość szybko i w miarę stabilnie, zmieniając kierunek gdy tylko dotykał swoim nosem przerobionym na czujnik jakiejkolwiek przeszkody. Mechanizm działał na tyle dobrze, że Wojtek swoje dzieło ochrzcił własnym imieniem.
- Wojtek jeden – powiedział Wojtek dwa – prototypowy pies na kółkach, nie sika, nie je, napędzany tylko jedną baterią AAA!
A tak poza tym w ogóle Wojtkowi nie przeszkadzało że pies nie żyje, że jest pozbawiony sierści, narządów rozrodczych, paznokietków, które niegdyś tak wesoło stukały po asfalcie ulicy. Wojtkowi zresztą też już nic nie przeszkadzało.

5 komentarzy:

cainte pisze...

pojechany post.. Sam nie wiem, w którym miejscu początek schizy, a w którym koniec. podoba mnie się to.

Anonimowy pisze...

a wyobraź sobie że taki człowiek istnieje naprawdę - no może nie aż tak pojechany ale prawie

aveda pisze...

wunderbarowne!

phator pisze...

MASAKRA!! Splendit Maine libe Fireruniu!!!

Anonimowy pisze...

widzę że jak coś jest z życia wzięte to się podoba - miło :)